Patron na nasze, szalone czasy.

Boży szaleniec, chrześcijanin do szpiku kości, stuprocentowy mężczyzna, chłopak z dobrego domu, wzorowy student, niezastąpiony przyjaciel, turysta górski, dobry organizator. I pytanie: czy te wszystkie określenia można by przypisać jednej osobie...
Może jemu: Syn właściciela wielkiego włoskiego dziennika „La Stampa” Pier Giorgio Frassati był żarliwym chrześcijaninem i świadkiem wiary w swoim środowisku. Najistotniejszą część życia poświęcił ludziom ubogim i pokrzywdzonym przez los, studiując równocześnie na wyższej uczelni. Wiara Frassatiego splatała się harmonijnie z jego życiem. Był realistycznym optymistą, we wszystkich zmaganiach zachowywał wielką pogodę ducha.
4 lipca 1925 roku, w wieku dwudziestu czterech lat, zmarł na chorobę Heinego-Medina.
20 maja 1990 papież Jan Paweł II beatyfikował go, przedstawiając światu jako „człowieka ośmiu błogosławieństw”. Jest patronem młodzieży i studentów, ludzi gór oraz Akcji Katolickiej.


Zdałoby się, że da się spotkać takiego człowieka i nawet nie zauważyć, że się miało do czynienia ze świętym. Piękne. No bo po czym go rozpoznać? Jak tysiące innych lubił chodzić po górach, jak tysiące innych nieźle radził sobie na studiach, jak tysiące innych miał bardzo dobry start w życie - majątek, służących i znajomości. Nawet należał do organizacji religijnych jak tysiące innych. A jednak coś było w nim takiego czego nie mają te "tysiące innych".
Moim osobistym zdaniem? Wziął na serio to czego uczy Jezus Chrystus, to co można wyczytać w Piśmie Świętym i to co przekazuje Kościół. Proste, nadzwyczaj proste. Jednocześnie stronił od zbytków tego świata, z drugiej nie stał się nieprzyjacielem świata i ludzkości. Na raz potrafił oddać swoją własność biednym i posłużyć się przedmiotami oraz swoją pozycją, aby coś stworzyć, zorganizować albo załatwić. Czy nie takich świętych, w naszych, szalonych czasach potrzeba?

Co zapamiętałam z lektury? Najbardziej chyba to, że kiedy umierał rodzina zbyt była pochłonięta opieką nad jego, śmiertelnie i ciężko chorą, babką, żeby zauważyć, że i on cierpi. W pierwszym odruchu wywołało we mnie to niezrozumienie dla zachowania rodziców i oburzenie. Bo zbagatelizowali objawy, zarzucając synowi lenistwo. Z drugiej jednak strony... Kto by się spodziewał, że dwudziestoparoletni chłopak zbliża się do końca życia? I musiałam przyznać rację rodzinie, obiektywnie nieprawdopodobnym było, aby mógł zachorować a jego obowiązkiem było wypełniać polecenia matki i ojca. Zresztą, on sam nie wiedział co mu tak naprawdę jest.
Morał? Zdarza się, że nachodzi człowieka czasem taka myśl, że wszyscy dookoła "mają gorzej" i to swoje "gorzej" manifestują w sposób trudny do zniesienia - a ja tu nie mam czasu, siły, ochoty a ciągle ktoś czegoś ode mnie chce, nawet wyżalić się nie ma komu, bo co ktoś się pojawi to tylko swoje żale wylewa. I ja widzę tutaj dość czytelną paralelę. Trochę cierpliwości a w końcu pojawi się światełko w tunelu.
No tak, ale Pier Giorgio przez brak zainteresowania umarł, mimo, że ostatecznie rodzina odkryła swoją ignorancję. Umarł, ale czy to nie było dla niego czymś nieuchronnym, czymś co, ze względu na wiarę, było konieczne i wyczekiwane (choć był młody i pełen życia, i z pewnością brałby z niego pełnymi garściami gdyby mu to zostało dane).

Ot, zwykły chłopak, z którego życia można wyciągnąć różne wnioski. Mój? Brak płaszcza i śmierć nie jest tym co może nas w życiu najgorszego spotkać.


Fragment książki do zapoznania się.

tytuł: Pier Giorgio Frassati
autor: Robert Claude
data wydania: 2012
wydawnictwo: Znak
ilość stron: 256
numer ISBN: 978-83-240-1834-5

Komentarze