Co nas fascynuje w Gombrowiczu? Albo: co niefascynuje a powinno?

Lektury szkolne budzą wstręt przez sam fakt, że są lekturami. Lektury są obowiązkowe, wiadomo. A gdyby tak spojrzeć na nie z przymrużeniem oka, nie stresować się, nie przejmować, że nie zdążę, nie zrozumiem, nie zapamiętam?
Wiele razy słyszałam, że Gombrowicz głupoty pisał, nudziło mu się w domu to stworzył takie dziwolągi literackie, które do nikogo nie trafiają. Może nie jestem piszczącą fanką jego twórczości, ale jest w niej coś interesującego. Fascynującego, niby bezsensowna gadanina a ile treści...

Jeżeli czegoś nie można zmienić to należy się do tego albo przyzwyczaić, albo udawać, że tego nie ma, jednak Witold Gombrowicz uparcie twierdził, że istnieje trzeci wariant. Otóż rzecz stałą, której nijak nie można usunąć trzeba wyśmiać. Na dodatek tak, żeby nikt nie przeszedł obok tego obojętnie. A wtedy może stanie się cud – powstanie nowa forma. Lepsza?

Tego nie sposób przewidzieć, ale można spróbować odtworzyć proces wyśmiewania, aż do odzewu jaki zdeformowany obraz rzeczywistości wywołuje u odbiorców. Od razu można stwierdzić, że jaka by ona nie była, będzie źle świadczyć o autorach. Oburzyć się to jednocześnie zaprzeczyć samemu sobie, zanegować własny styl życia. Wybuchnąć śmiechem to sprowadzić egzystencję i własną osobę do roli błazna, uznać, że jest się śmiesznym. Na szczęście ważniejsze od pierwszej reakcji jest to co dzieje się później. Czy przejdziemy z pewnymi sprawami do porządku dziennego albo znów nie będziemy ich zauważać, czy zmienimy sposób patrzenia na otoczenie.
Gombrowicz pisząc swoje utwory zapewne przeczuwał, że będą one błędnie interpretowane, jednak pisał nadal i ciągle, komentując poczynania ludzi w sposób zmuszający do ustosunkowania się do jego twórczości. Kochać albo nienawidzić. Ale czego?

Obrazu świata, zachowań i ludzi stworzonych przez Gombrowicza. Zostały one przez niego sprowadzone do śmiesznych historyjek z jednej strony i tragicznych z drugiej, gdyż jednocześnie bliskich i obcych autorowi, który chciał być ich częścią a nie potrafił. Za dużo widział, zbyt odważnie wypowiadał się na ich temat, chciał zmienić przestarzałą formę Polski i Polaków. Z miłości, przywiązania, prawdziwie patriotycznego obowiązku? Nie wiem. Pewne jest, że trudno być „prorokiem we własnym kraju”, żyć z opinią człowieka, który „własne gniazdo kala”. Wziąć na warsztat największe świętości tj. : twórczość Mickiewicza, Słowackiego i Sienkiewicza uważanych za mistrzów w swoich dziedzinach, utrzymujących ducha w narodzie i nadzieję, że jeszcze będzie lepiej, które sparodiował w „Trans -atlantyku”. Tak, zdegradował ich twórczość do roli lokalnych utworów, bez większego znaczenia i wartości. Naród polski nie miał już swoich wieszczów. Przyszedł czas na nowych? Nie, przyszedł czas na uwolnienie literatury i poezji, stworzenie nowej estetyki, estetyki ludzi wolnych. Także w „Trans- alantyku” Gombrowicz nie zostawił suchej nitki na Polaku. Polak nie miał już siebie. Czy to znaczy, że przestał być, jeśli zabrano mu szablę, krucyfiks, klucze do białego dworku, władzę nad parobkiem, wino i możliwość dobrowolnego zadawania sobie cierpień w imię idei? Czy Polska straciła obywateli? Otóż nie, obywatel miał być nowy. Z tradycją w pamięci, ale uwolniony od przeżywania życia za kilkanaście poprzedzających go pokoleń, polski, ale nie sarmacki, nie zacofany. Wolny. Kiedy Ojczyzna zyskała zmienionego Polaka, Polak stracił Ojczyznę. Gombrowicz odebrał mu to bez czego nie wyobrażał sobie życia. Przetworzył i zdegradował do spuścizny, niechcianego wzorca idealnego, obowiązku, który coraz bardziej ciąży. Ale dał coś w zamian, Synczyznę, to co miało pozwolić obywatelom się rozwijać: nowoczesność, młodość, tworzenie nowych zasad. I ustanowił dożywotni zakaz nadawania formy gotowej, narzucania modelu zachowań. Społeczeństwo złożone z przemienionych ludzi miało stworzyć odpowiednią do aktualnej sytuacji formę, bez przymusu.

A kiedy obywatele dadzą się za bardzo ponieść nowoczesności, autor przypomina w „Ferdydurke”, że sztuczność wywołana zbytnią chęcią zmian daje odwrotny efekt do zamierzonego. Państwo Młodziakowie to zdeformowana rodzina, w której zapaleni moderniści znajdują swoje cechy, Gombrowicz daje im przecież szansę nawrócenia poprzez wyolbrzymienie ich karygodnych zachowań. Gdyby jednak znaleźliby się w tym pięknym kraju obrońcy ostatniego bastionu konserwatyzmu, Gombrowicz i taką możliwość przewidział, mogą poczytać o rodzinie Hurleckich, ziemianach z przekonania, którzy nie zauważyli zmian, które się wokół nich dokonały. Przestali być potrzebni w takiej formie. Ale oni także mają szansę przystąpienie do rzeszy nowych Polaków. Z wzorca barokowego nie jest łatwo wykonać epokowy krok w przyszłość. Ale zawsze warto próbować. Do tego chciał przekonać ludzi Witold Gombrowicz, żywo zainteresowany losem swojego narodu, bo naród jak matkę ma się tylko jedną. Żal patrzeć na marnowanie przez nią szansy na prawdziwą wolność.

Degradacja i deformacja to jedyny sposób, aby człowiekowi konserwatywnemu ukazać potrzebę zmian, człowiekowi zbyt nowoczesnemu powiedzieć : „Stop!”. A samemu mieć satysfakcję z tworzenia niebanalnych utworów i świadomości „utarcia nosa” ludziom ślepo wpatrzonym w gnijący święty posąg „Polski męczennicy”, tym gnającym bez opamiętania za jutrzenką wolności i używania życia bez opamiętania oraz wszystkim, którzy tworzą w sobie i wokół siebie fikcję. To także sposób na uzewnętrznienie ukrytych pragnień, wizji nowej, pozytywnej Ojczyzny, czasem desperacki głos przeciwko upadkowi Polaków. Wezwanie do opamiętania.

A co najważniejsze pokazał im (nam?) język: oburzonym, krytykom, pochlebcom, propagatorom, zachwyconym czytelnikom i tym, który go bojkotowali. Dystans, najważniejszy jest dystans. I prowokacja, bez niej nie było by zabawy.


Komentarze

  1. Ja akurat Gombrowicza lubię i nie uważam - jak większość ludzi /o których wspominasz na początku/ - że jest zdziwaczały i bełkocze. Pewnie winna jest temu moja fascynacja surrealizmem i bardziej otwarty umysł na awangardowość :) Uwielbiam np. 'Iwonę' - znakomity dramat, do którego mogłabym wciąż wracać i wracać. Ale kiedy piszesz o Gombrowiczu, nie mogę nie wspomnieć o sytuacji sprzed paru dni, kiedy w teleturnieju '1 z 10' padło pytanie o autora awangardowej powieści 'Ferdydurke', a zadowolony z siebie pan odpowiedział 'Żeromski' :)) Eh, rozkoszne!

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, nawet nie wiem co powiedzieć :) Gdyby chociaż Żeromski brzmiał jakoś podobnie do Gombrowicz...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz